środa, 9 lutego 2011

"Travellpunx majooowka"

TRAVELLPUNX MAJÓWKA (28.04.2007 – 8.05.2007)

Jako, ze dlugi, majowy weekend jest coroczna okazja na bardzo mile spedzenie czasu i relax, a to ze travellpunki relaxuja sie w ciut inny sposób niz wiekszosc wiadomo nie od dzis J, dnia 28-ego kwietnia ruszam twardo w dziesieciodniowa traske polaczona z niesamowitymi koncertami po drodze.
 
SOBOTA - 28.04

 W sobote, ok. 6-ej rano dzieki uprzejmosci Misków ruszamy razem z ta niesamowita „swiezo upieczona" rodzinka (Iwona, Blanka i Mariuszem) z grodu kraka w kierunku pólnocno-wschodnim. Tak sie akurat „przypadkowo" i szczesliwie zlozylo, ze drogi naszych podrózy sie czesciowo ze soba pokrywaly, (ja jechalem tego dnia akurat do Bialobrzegów za Lublinem, a Miski do Krasnegostawu) wobec tego, do momentu ich rozstania, podrózowalismy razem. Moment ten akurat wypadl calkiem niedaleko Krasnika. Tam nastepuje pozegnanie, jeszcze tylko dosc komiczna jazda z otwartym bagaznikiem i lapie dalej stopa w strone LBN. Po jakichs 10 minutach zatrzymuje mi sie bardzo mila pani jadaca z Krasnika, która zawozi mnie pod sama Politechnike Lubelska. Wysiadam i najpierw ide tam cos oszamac. Pózniej draluje na nogach do PKS-u, skad podjezdzam „zólciakiem" na wylotówke. Tam ok. 20 minut stania z kartka „Kock" i zatrzymuje mi sie wypasne BMW, którym to zabieram sie prawie do samego celu mej podrózy. Prawie, gdyz cel umiejscowiony jest na wiosce, z dala od miasta, wobec czego reszte drogi pokonuje z buta. Mam przez to niepowtarzalna okazje pozwiedzac ta dosc niesamowita okolice, bogata w jeziora i zalewy. Po prostu jest tam pieknie! Po jakiejs godzince spacerku i lekkiego bladzenia po okolicy, docieram w koncu do posiadlosci, gdzie ma sie odbyc dzisiaj druga edycja „O'KROVY Fest", imprezy organizowanej corocznie ku pamieci zmarlej tragicznie Szczypki - zony jednego z organizatorów. W momencie jak wchodze na miejsce spotykam Kanie i reszte znajomków z okololubelskiej sceny. Gadka-szmatka, cos na zab, „królowa polski" do reki J i caly fest zaczyna PERU - band zlozony m.in. z organizatorów tego festu. Dosyc przyjemny dla ucha noisowaty emorock, po nich lubartowski hc/punk EL CHUPACABRA, a pózniej dwie chelmsko/lubelskie zalogi, na które sie tam glównie wybralem: grindpunkowy TARABAN i powertrashowe TB&TB. Obie zagraly zajebiste sety, na których mozna bylo sie calkiem porzadnie wyszalec! Niedlugo te dwie bandy ruszaja w ponadtygodniowa traske po kraju, wiec radze byc czujnym i ich obadac na zywca, bo naprawde wartoJ. Na sam koniec festu zagral jeszcze rockin' hc KNIFE IN THE LEG, ale z racji dosc póznej pory, jak i pewnych srodków przed J, za bardzo ich wystepu nie pamietam. Momentu, w którym odpadlem równiez J. Jednym slowem DobraBibaJ.

NIEDZIELA – 29.04

Drugiego dnia pobudka na dosc ostrym kacu, i po poludniu ruszamy stopem wraz z poznana wczoraj zaloga do wawki na pozegnalny set APRIL'a. Tak, w ogóle z racji tego, ze jest niedziela i ciezko by bylo w cztery osoby cos stamtad zlapac, dzielimy sie na dwie pary. Z poczatku idzie nam dosyc ciezko, ale po jakims czasie lapiemy w koncu jakies auto, które podwozi nas jakies 30 km dalej. Ta druga para za to zlapala autko dla nas wszystkich i to do samej stolicyJ. Co prawda, kosztowalo nas to az dychacza, ale i tak brawa dla nichJ. Tak, wiec jestesmy wszyscy razem ok. 15-16  w jakims centrum handlowym we wszawie. Najpierw zajebista kapusta z grzybami polaczona z promocja przepysznej herbaty (mniam...), a pózniej zawijamy do mieszkania Doroty. Tam chwila relaxu, polaczona z  wypasionym obiadkiem i orzezwiajacym prysznicem i zawijamy na powisle. Najpierw zostawic rzeczy, a pózniej pod klub. A pod klubem ludzi od zajebania, bowiem pozjezdzaly sie tam ekipy z calej polski i nie tylko. Wcale sie im nie dziwie, bowiem taka okazja zdarza sie tylko raz w zyciu. Tak, wiec znajomych w chuj i ciut ciut. Z kazdym wypada zamienic slówko i koncert pierwszej kapeli, która byl holenderski JESUS CROST umyka niespostrzezenie. Druga juz uchwycilem, a bylo nia nasze OREIRO. Koncercik nawet spoko. Oprócz starego, dobrego „In The Name Of God" zagrali praktycznie same nowe kawalki, które poszly bardziej w metal. Troche szkoda, bo jednak starsze dokonania tej grupy mi sie bardziej podobaja. Po nich, w samym srodku tego swieta legenda holenderskiego trash/violence MIHOEN! Ta zaloga napierdala juz od ladnych dziesieciu lat, co bardzo dobrze dalo sie odczuc podczas wystepu. Po prostu zajebisty koncercik. Nastepnie na scenie czestochowski REGRES, których sobie odpuszczam (kiedys jednak trzeba uzupelnic plyny, pogadac i zrelaxowac sily przed tym niesamowitym przedstawieniem)! Jako ostatni APRIL - kapela, która istniala zaledwie trzy lata, a zyskala sobie tak duze grono zwolenników, ze trudno bylo ich tam wszystkich w tym dosyc malym klubie pomiescic. Do tego calkiem niepowazny typ za konsoleta naglasniajaca, wobec czego wokalu brak. Ale pomimo tego po jakims czasie kapela startuje, a za wokalistów robi cala publika zgromadzona na sali. O ja pierdole co za klimat! Dookola wszyscy spiewaja i w miare mozliwosci tancza. Ogólnie klimat niesamowity! Zdecydowanie byl to niepowtarzalny koncert! Po prostu piekny pogrzeb zajebistej kapeli i jedna z piekniejszych chwil w zyciuJ. R-E-S-P-E-C-T-! Po koncercie, jeszcze krótka pogadanka z grajkami i zawijam z ekipa, z która tu dzis przyjechalem na chate na noc. Tam krótki afterek, podczas którego zapoznaje pewna pania i walimy w kime.

PONIEDZIALEK - 30.04

Na drugi dzien pobudka, zegnam sie z ekipa i atakuje dzis do Lodzi. Najpierw jakies sniadanko na powietrzu, krótki spacerek po warszawskiej starówce i atakuje na wylot.
Tam lekka porazka, wiadomo warszawa to przejebane miasto, nie tylko na stopaJ i po jakichs 4-5 godzin podbijam w koncu na pierwsza lepsza stacje i zagaduje kolesia, co by mnie do Lowicza podrzucil. Udaje sie bez problemów i po jakiejs godzince nasze drogi sie rozchodza. Ja odbijam na Lódz, a ów kolo wali na Poznan. W momencie jak przechodze na druga strone, spotykam sympatyczna parke starszych ode mnie travellersów z psami. Krótka rozmowa i okazuje sie, ze niezle sie minelismy. Otóz oni wysiedli doslownie pól minuty temu z auta jadacego do samej Lodzi, a sami jechali na PoznanJ. No trudno. Czasem i tak bywa, zycie... no wiec zegnamy sie nawzajem, staje i po pieciu minutach zatrzymuje mi sie TIR, który zabiera mnie do zjazdu na autostrade. W srodku bardzo sympatyczny kierowca ze swoim piecioletnim synkiem. Ogólnie klimat niezly! Wysiadam niedaleko autostrady i po jakims czasie siedze juz w aucie pani doktor, którym dojezdzam do centrum Lodzi. Za bardzo nie wiem, gdzie wysiasc, bo nie wiem tez gdzie dzisiaj jest koncert (ot po prostu zapomnialem sobie wczesniej sprawdzic;), ale postanawiam poszukac jakiegos info w centrum. „Przypadkiem" trafiam na mala uloteczke i juz wiem. Podjezdzam tramwajem do politechniki i po paru minutach spacerku jestem w klubie. Heh cale zycie w stresieJ W momencie jak wchodze zaczyna grac pierwsza kapela. Bodajze wloski JUDITH THE FIRST. Spoko! Po nich MIHOEN! Uff... zdazylem! Dzisiaj mam okazje zobaczyc ich sobie juz na spokojnie i daja naprawde genialny koncert. Do tego poznaje blizej zaloge i okazuja sie calkiem kumatymi ludzmi. Po nich dwuosobowy powercrustviolence JESUS CROST i byl to bardzo dobry koncert. Najpierw dlugie klimatyczne intro, a pózniej bezlitosny napierdol, bez wytchnienia. Do tego perkusista miedzy kawalkami nawijal krzyczac przez megafon(!) o czym sa kawalki. Klimat konkretny! Jako ostatnia wloska DISSONANZA, która zapodala korzenny hardcore rodem z lat 80-tych. Na gigu spotykam tez sporo znajomych i finalnie u jednego z nich kimam.

WTOREK - 1.05

Nastepnego dnia dosc wczesnie zegnam sie, gdyz zmierzam dzis dosyc daleko, a mianowicie na Litwe, an koncert trzech polskich kapel. Najpierw, doslownie po pieciu minutach lapie Tira, którym zabieram sie na rondo pod Sochaczewem. Tam doslownie w jednej chwili przesiadam sie do kolejnego i do tego na litewskich blachach(!) wsiadam, a w srodku bardzo mila i uprzejma Litwinka(!), która zabiera mnie na CPN jakies 20 km od Bialegostoku. Niestety tam jej czas pracy sie konczy, a ze na obwodnicy Bialegostoku grasuja „krokodylki", postanawia nie ryzykowac i zjezdza na postój do wieczora. Wobec tego zegnam sie i na tej samej stacji wsiadam do dwóch studentów, którzy zabieraja mnie jakies 600 m od obwodnicy. Wysiadam, draluje na obwodnice i lapie kolejnego Tira, którym pokonuje cala obwodnice. Nastepnie staje na jej koncu i lapie osobówke do Suwalk W srodku bardzo mily pan, który zasypuje mnie takimi opowiesciami, ze wymiekam i finalnie zabieram sie z nim az do Augustowa. Nastepnie kolejne autko jakies 20 km dalej, czesc drogi autobusem, czesc kolejnym autkiem i pod Sejnami lapie kolesia, który zawozi mnie najpierw do granicy, a pózniej do Lazdijai. Kolo jedzie w ogóle odebrac swojego mlodszego brata, który tu utknal na stopa, wracajac z WilnaJ. Ostatnie auto jakie lapie zawozi mnie do celu mej podrózy, mianowicie do Alytusa i to pod same drzwi klubu, gdzie jest dzisiaj koncert! Jazda dosyc konkretna, bo z mama babcia i chyba wnuczkiem z tyluJ.
Okolo 20-ej jestem na miejscu, wchodze do srodka i okazuje sie , ze dwie polskie kapele, tj. APORIA i DOBRY DZIEN juz graly. Zostaly tylko bialostockie SLOWA WE KRWI. Koncert dosc dziwny, strasznie malo ludzi, do tego podobno naziole byli wewnatrz, ogólnie klimat sredni. Za to miejscówka konkretna! – podziemia jakiegos teatru czy czegos takiego. Po gigu, chlopaki z APORII i DOBREGO DNIA przygarniaja mnie ze soba i ladujemy na noc w jakims akademiku.

SRODA - 2.05

Na drugi dzien pobudka, jakies sniadanko i czeka nas wizyta w lokalnym radio. Pózniej pamiatkowe podpisy w siedzibie lokalnej gazety i ruszamy razem do Kowna. Droga nie za dluga, wiec docieramy tam dosyc wczesnie. Mamy, wobec tego czas, zeby miasteczko dokladnie pozwiedzac, czemu oddajemy sie niezwlocznie po cieplym posilku. Najpierw zamek, w którym Mickiewicz podobno pisal „Grazyne", pózniej stare koscioly, glówny rynek i slynny trójkacik, gdzie spotykaja sie dwie litewskie rzeki(!) Okolo 18-19 zmykamy pod klub, gdzie czeka na nas juz cieple jedzonko i zaczyna sie koncert. Jako pierwszy lokalny punk-rock o nazwie dosc ciezkiej do zapamietania. Po nich oldschool'owy  tutejszy K.L.A.N.G. i kolej na nasz rodzimy zespól APORIA, która zapodala solidna dawke emo. DOBRY DZIEN niestey wtedy nie zagral, bo jak sami grajkowie powiedzieli: "My w Kownie nie gralismy, bo bylo za malo czasu, bysmy musieli sie dzielic czasem z Aporia, wiec uznalem ze nie ma sensu:)" Na sam koniec bialostockie SWK, które dalo jak zwykle bardzo dobry set. Niestety miejscówka, strasznie mala i dosc dziwna architektonicznie (pólkoliste podcienia/luki na wysokosci pasa), wobec czego prawie caly koncert ogladalem na siedzaco. Po gigu zegnamy sie z /okolo/bialostocka zaloga, która jedzie juz dzisiaj do domu i zmykamy na nocleg do organizatora.

CZWARTEK - 3.05

Nastepnego dnia pobudka i ruszamy do Polski. Najpierw granica, pózniej krete i meczace mazurskie drogi, dluzsza wizyta w bunkrach "wilczego szancu" i jestesmy juz w Gizycku. Dokladnie w G11. Tego dnia tez pociagiem dojezdza SORA!, która pózniej zastepuje na reszcie trasy DOBRY DZIEN. Tak, wiec mam jeszcze okazje by ich zobaczyc na zywoJ. Jako pierwszy DOBRY DZIEN i bardzo dobry ich koncert.  Pozytywny punkrock, przywodzacy czasem Wlochatego(?). Po nich APORIA i dzisiaj zabrzmieli wrecz rewelacyjnie! Po prostu miazga! Wszystko brzmialo tak, jak powinno brzmiec przy tego rodzaju muzie. A zapodali i to solidnie lzejsza i melancholijna odmiane emo-core'a, przywodzac czasami na mysl Amande Woodward, czy Children Of Fall. Na sam koniec SORA! Pierwszy raz widzialem ta zaloge w akcji i do tego caly koncert robilem za „filmowca", wiec za bardzo skupic sie nie dalo, ale ogólnie wrazenie pozytywne. Publika dosc zywo na nich zareagowala. Po koncercie jeszcze dosc zywy afterek z organizatorami, kimka w G11 i nastepnego dnia ok. poludnia zegnam sie z kapelami i uderzam na stopa.

PIATEK - 4.05

Najpierw z buta na wylot, tam lapie maturzyste swiezo po egzaminie dojrzalosci, który zabiera mnie jakies 20 km dalej. Nastepnie komfortowy wypasny WV z klima na pokladzie jadacy do Olsztyna, którym zabieram sie do zjazdu na Szczytno, pózniej podróz dostawczym busem do Mlawy, a stamtad juz jednym autkiem do Przasnysza i to praktycznie pod sam klub(!) Najpierw ide cos oszamac, a pózniej maly relaksik nad tutejsza rzeczka. Po jakiejs godzince przyjezdzaja obie kapele, przywitania, gadka-szmatka i idziemy pozwiedzac centrum Przasnysza. Tam rekonesans okolo godzinki po okolicy i wracamy do klubu. Pod nim poznajemy dwie ciechanowskie kapele, które graja tu równiez dzisiaj koncert. Sa nimi MIAZMAT i 365 DNI. Pierwsza z nich ok. 20-ej w ogóle zaczyna caly koncert. Ludzi nawet troche tu przybylo. Jako druga bydgoska SORA! i koncert bardzo ciekawy, aczkolwiek nie do konca zadowalajacyJ. Po nich APORIA i niesamowita energia i szal pod scena. Piekny gig! I jako ostatni powalajacy szczeroscia i energetycznym setem 365 DNI. Zajebiste show! Uff... po prostu niesamowity wieczór. Piata kapela, która mial byc TROCKI nie zagrala, bo nie dojechala. Po gigu zawijamy z czescia ekipy na ognisko pod Przasnyszem, a po nim na kimanie do wspólorganizatora.

SOBOTA 5.05

Nastepnego dnia sytuacja sie powtarza i zegnam sie z kapelami, (ale jak sie pózniej okazalo, wcale nie na dlugoJ) i uderzam na stopa. Najpierw parenascie km za Przasnysz z sympatycznym dziadkiem, pózniej Tirem do samej Mlawy, stamtad juz w centrum „na czerwonym" „wbijam sie" do kolejnej ciezarówki jadacej do Dzialdowa, nastepnie dostawczym busem do Brodnicy, którego kierowca „lapie" mi na CB nastepny transport w strone Ilawy, gdzie dokladnie zmierzamJ. Tak, wiec na CPN-ie pod Brodnica przesiadam sie z auta do auta i zabieram sie z nieco szalonym gosciem do Samplawy, a to jest na zjezdzie na Ilawe. Ostatni odcinek 16 km pokonuje z robotnikami, wracajacymi z pracy, którzy wysadzaja mnie w centrum miasta. Pierwsze co, to szukam jakiegos info/plakatu nt. dzisiejszego gigu, bo jak zwykle zapomnialem gdzie jest koncertJ. Na szczescie znajduje poster na drzwiach pizzerii naprzeciwko, gdzie w ogóle zostaje cos zjesc. W momencie jak juz koncze posilek, do tej samej pizzerii wchodza APORIA i SORA! i w tym samym celu, co ja. Co za „przypadek"J. Gdy wszystkie brzuchy zostaly juz napelnione, udajemy sie na maly rekonesans po okolicy. Najpierw wizyta nad bardzo klimatycznym jeziorkiem, pózniej scena z amfiteatrem, a na koniec ladujemy w klubie nad jeziorem, na próbie jakiegos metalowego zespolu, który gra tu dzisiaj  koncert. W miedzyczasie dostajemy info od zespolów z Ciechanowa, ze grali dzis koncert calkiem niedaleko w prabutach i jesli bylaby taka mozliwosc, to moga zagrac tu raz jeszczeJ. Wobec tego, zapowiada sie bardzo ciekawy wieczór. Po jakims czasie dostajemy potwierdzenie od organizatora i okolo 20-ej zmykamy do nas pod klub, by wyladowac sprzet. Po jakiejs pól godzinki dociera Ciechanów team i koncert zaczyna MIAZMAT. Atmosfera juz od poczatku jest bardzo pozytywnaJ. Jako druga APORIA, która zagrala przepiekny koncert, wspomagany mocno przez publike. Nastepnie  bydgoska SORA! klimat koncertu równiez baaardzo fajny i na sam koniec rewelacyjne 365 DNI. Bis za bisem i koniec. Uff... naprawde warto bylo tam wtedy pojechac i to przezyc. Po koncercie dosyc cieple pozegnanie z kapelami (tym razem juz na dluzej, bowiem byl to zarazem ostatni gig na tej ich mini-trasce;), wizyta na dworcu po jakies jedzonko w srodku nocy i laduje na kime u organizatora Pawla. Rzecz jasna na sucho usnac rady nie da, wiec wspomagamy sie tym i owym i zasypiamy J

NIEDZIELA 6.05

Budzimy sie w niedziele ok. 14-ej, najsampierw prysznic, a nastepnie czeka nas samochodowa wycieczka po okolicach Ilawy. Bujamy sie wiec po okolicznych wioskach, zwiedzajac co ciekawsze rejony mazur. M. in wspinamy sie na kacu na dosc wysoka (158 stopni kretych schodówJ) wieze obserwacyjna, skad mozemy podziwiac naprawde niesamowite widoki i to przez lornetke. Nastepnie relax na pobliskich pagórkach, rzeczkach i lakach i wieczorkiem wracamy do Ilawy. Przed snem znowu powtórka z rozrywki J i idziemy spac.
 
PONIEDZIALEK 7.05

Pobudka ok. poludnia, szybkie pakowanie i dzieki pomocy kolegi podjezdzam autem do Samplawy. Tam sie rozstajemy, zegnamy i po jakichs dwudziestu minutach lapie auto na francuskich blachach, którym zabieram sie az do Rawicza. Ok. 20-ej jestesmy w miasteczku, jakis posilek i po paru minutach zaczyna sie sciemniac. Do tego zaczyna kropic deszczyk, wiec nastroje na stanie i lapanie troche malo pozytywne. Ale na szczescie sa tam latarnie i nie leje jak z cebra i po jakiejs godzince zatrzymuje mi sie TIR i to do samego KRAKOWAJ. Tzn. dokladnie do zjazdu na Kraków, bo kierowca jechal obwodnica az do Niepolomic. Kierowca w ogóle okazuje sie starym metalem, który zaczynal od punk-rocka, wiec zarówno temat, jak i sama muzyka towarzyszy nam w podrózy nieustannieJ. Ogólnie w bardzo milej atmosferze docieramy do zjazdu na Kraków, gdzie nasze drogi sie rozchodza. Zegnam sie z tym milym czlowiekiem i do centrum dojezdzam bez wiekszych problemów.

WTOREK 8.05

Godzina 6 rano, a ja jestem z powrotem w grodzie kraka, wiec jak nie trudno obliczyc, podróz trwala 10 dóbJ. Dup, dup, dup Zajebiscie bylo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz